Mon âme se repose en paix sur Dieu seul… (Ty dasz mi pokój serca, Panie mój…)

Przepraszam, będzie długo, ale proszę przeczytaj do końca 😉

Taize – Niepozorna wioska w Burgundii w centralnej Francji. Wydawać by się mogło, że nic się tu nie dzieje, że nie ma tu nic co mogłoby przyciągnąć ludzi. Kilka domów, mały kościółek… Tymczasem każdego tygodnia to niezwykłe miejsce odwiedza kilka tysięcy młodych, dorosłych i rodzin z całego świata. Również my, grupa wolontariuszy DCW (niektórzy już kolejny raz, inni po raz pierwszy) przyjechaliśmy, z niemałymi trudnościami, do tej oazy pokoju i ciszy, aby odkryć sekret tego miejsca.

Wszystko zaczęło się tutaj od brata Rogera. Dzisiaj Wspólnota Taizé liczy ponad stu braci. Są wśród nich katolicy i ewangelicy różnych Kościołów. Bracia pochodzą z około 30 krajów. Samo istnienie Wspólnoty jest już znakiem pojednania pomiędzy podzielonymi chrześcijanami i zwaśnionymi narodami. Bracia żyją z własnej pracy. Nie przyjmują żadnych darowizn. Nawet ich rodzinne spadki Wspólnota przeznacza na pomoc najbardziej potrzebującym.

Dzień w Taize zaczynamy od porannej Eucharystii. Po niej jest modlitwa poranna ze śpiewem, chwilą ciszy. Na wspólnej modlitwie spotykamy się jeszcze w południe i wieczorem. Do południa mamy wprowadzenia biblijne w różnych grupach wiekowych, a po nich dzielenie się w międzynarodowych kilkuosobowych grupach. To jest niesamowite, że możemy porozmawiać z ludźmi z innych krajów, innych wyznań, z ludźmi szukającymi, z muzułmanami (dla niektórych to pierwsza taka możliwość), podzielić się swoim doświadczeniem Boga i tym co nosimy w sercu. Popołudniu uczestniczyliśmy w wydarzeniach dotyczących migracji i uchodźców. Spotkania z delegatem papieskim do spraw uchodźców, z panią Różą Thun, z bratem Aloisem (przeorem wspólnoty) bardzo nas poruszyły i pokazały jak ten problem jest złożony i jak niesprawiedliwie często przedstawiany.

Najbardziej w pamięci utkwiło mi wieczorne spotkanie z br. Aloisem. Wieczór, prosta sala, herbata i kawałek bagietki z masłem, a w tle muzyka klasyczna. Brat Alois poruszył kwestię uchodźców. Podkreślił on bardzo mocno, że nie da się całkiem wyeliminować strachu, ale nie może on nas paraliżować. Najważniejsze to poznać konkretną osobę, konkretną historię jej życia i pomóc, przyjąć, bo tak zrobiłby Chrystus, bo to jest ludzkie, bo przecież będąc na ich miejscu, też chcielibyśmy, żeby ktoś nam pomógł, żeby zobaczył w nas człowieka, a nie terrorystę. Oni sami przyjęli kilku uchodźców (także muzułmanów).Mówił także jak bardzo ważna jest osobista modlitwa, osobiste spotkanie z Panem.

W ciągu tego tygodnia tak wiele się działo, że ciężko mi czegoś nie pominąć. Uczestniczyliśmy w trzech spotkaniach z Polakami, którzy przyjechali do Taize i z jednym z braci pochodzącym z Polski. Zwiedziliśmy zamek w Cormatin, opactwo benedyktyńskie w Cluny. Był czas na domowe lody, gry, leżakowanie. Walczyliśmy dzielnie z deszczem (na szczęście dobrze się przygotowaliśmy i dzięki kreatywności naszego koordynatora, mogliśmy cieszyć się prawie suchymi namiotami ;)).

Niesamowite było spotkanie z Afrykańczykami. To była dla nas lekcja jak pomimo różnic być razem, robić coś razem, modlić się razem, śpiewać razem. Bardzo mocno zobaczyliśmy dlaczego Kościół tak dynamicznie rozwija się w Afryce.

Nie wspomniałam jeszcze o bardzo ważnej rzeczy, na którą niektórzy bardzo czekali. To śniadanie. Nic nadzwyczajnego, zwykła bagietka z czekoladą i kakao – tutaj smakuje szczególnie. W ogóle posiłki tutaj bardzo proste, jedzenie na ławce, na trawie, na murku – nikomu to nie przeszkadza, a wręcz dodaje uroku.

W naszej pamięci na pewno zostanie też piątkowa adoracja krzyża, kiedy każdy z nas mógł podejść, przyłożyć czoło do krzyża i zawierzyć Jezusowi to wszystko, co nosi w sercu. Wyjątkowa była również sobota, kiedy to do wspólnoty przyjmowany był nowy brat, a podczas modlitwy zapalaliśmy świece, świętując zmartwychwstanie Chrystusa.

Podczas tego wyjazdu stworzyliśmy taką małą „taizowską rodzinkę”. Szczególnie ważne były dla nas wieczorne podsumowania dnia, kiedy to mogliśmy się podzielić jedną rzeczą, która była dla nas radością tego dnia.

Jak powiedział św. Jan Paweł II: „do Taize przybywa się jak do źródła. Wędrowiec zatrzymuje się, zaspakaja pragnienie i rusza w dalszą drogę”. Wierzę, że my także będziemy wracać tutaj, by czerpać z tego źródła i nieść je do naszych środowisk.

Paulina